" Reiki to droga do szczęśliwości.
Niech Twoje serce będzie wolne od nienawiści, a umysł wolny od zmartwień.  
Żyj prosto, dawaj dużo. Wypełnij swe życie miłością. 
Czyń innym tak, jak chciałbyś, by Tobie czyniono." 
                                                                                                             Mikao Usui
Było to w drugiej połowie XIX wieku, mniej więcej pośrodku epoki Meiji, gdy doktor Mikao Usui kierował małym chrześcijańskim uniwersytetem w Kioto. W owym czasie działo się wiele spraw nowych i emocjonujących. Japonię i jej feudalne społeczeństwo, uporządkowane według surowych zasad, ogarnął niespodziewany przewrót. Upłynęło dopiero kilka lat od chwili, gdy Japończycy zaniechali dobrowolnie postanowionej izolacji. Teraz znowu wpuszczano do kraju „Gajin”, „obcych barbarzyńców”. Japończycy nader szybko dostosowali się do zdobyczy techniki pierwszej rewolucji przemysłowej. 

Zbudowano linie kolei żelaznej i importowano nawet grę w baseball. Jak wspomniałam, był to emocjonujący czas, także na płaszczyźnie wymiany duchowo-intelektualnej. Wraz z ambasadorami i dyplomatami ze świata zachodniego, po długo obowiązującym zakazie na ziemię japońską znowu wkroczyli katoliccy misjonarze i wzbudzili nowe zainteresowanie Chrześcijaństwem w i tak już tradycyjnie eklektycznie nastawionym społeczeństwie japońskim. (Jak bardzo mieszają się w Japonii różne religie można poznać po tym, że większość Japończyków żeni się wg rytuału Shinto, zaś grzebać każe się wg rytuału buddyjskiego). Jednakże dr Usui był przekonanym chrześcijaninem, wyświecił się nawet na księdza, a w końcu objął kierownictwo w seminarium teologicznym, gdzie też wykładał.

Pewnego dnia jeden ze studentów zapytał go, czy wierzy dosłownie i bez zastrzeżeń w to, co napisane jest w Biblii. Tak. Na to studenci zagadnęli go o duchowe uzdrowienia dokonywane przez Chrystusa. Czyż nie jest napisane w Biblii:
„Będziecie czynić jeszcze większe rzeczy niż ja?” Dlaczego zatem - kontynuowali - nie ma dziś na świecie uzdrowicieli, którzy robiliby to, co czynił Chrystus? I - pytali dalej - ja mamy rozumieć jego zalecenie skierowane do apostołów, by uzdrawiali chorych i przywracali do życia umarłych? Jeśli Biblia ma rację, prosimy cię, naucz nas, jak to robić. Dr Usui został wytrącony z równowagi. Jego honor wystawiono na próbę. Zgodnie z japońskim rozumowaniem powinien udzielić odpowiedzi na pytania swoich uczniów. Jakże mógł nauczać, skoro nie był w stanie uczynić nawet tego? Szybko wyciągnął wnioski i jeszcze tego samego dnia zrezygnował z urzędu, który piastował, zdecydowany rozwiązać zadaną zagadkę. Ponieważ sam uczył się przede wszystkim od misjonarzy amerykańskich, wybrał się na studia teologiczne w uniwersytecie w Chicago. Jednak nie zaspokojono tam jego pragnienia wiedzy. Musiał szukać w innym miejscu. Także Buddzie przypisywano cudowne uzdrowienia. Wystarczający powód dla doktora Usui, by wrócić do Japonii i tam odszukać wiadomości o owych uzdrowieniach, może odnaleźć nawet „nową” wiedzę, która była bardzo stara a tylko długo zapomniana? Wszystkie zapiski o Jak i Dlaczego cudów Chrystusa podobno zaginęły. Ale dlaczego nie miałby odkryć czegoś o metodach dokonywania podobnych cudów przez Buddę; o których wspomina w wielu miejscach Sutra Lotosa.

Gdy przybył na miejsce natychmiast zaczął rozpytywać w wielu buddyjskich klasztorach, jednak wszędzie słyszał to samo. Zawsze, gdy pytał opata: „Czy macie jakieś dokładniejsze zapiski lub przekazy o cudownych uzdrowieniach Buddy?”, ten mówił: „Nie zajmujemy się tym, dbamy o to, by uzdrawiać ducha wierzących”.
Ale doktor Usui nie rezygnował. Po wielu daremnych próbach dotarł do klasztoru Zeń, gdzie po raz pierwszy utwierdzono go w jego poszukiwaniach. Stary opat zgodził się z nim: - Skoro Budda, jak powiadają pisma, poprzez cudowne uzdrowienia przywracał ludzi fizycznie do dawnego stanu, musi być możliwe cudowne uzdrawianie ciała, nawet, jeśli od stuleci troszczono się jedynie o stawanie się jednością i uzdrawianie ducha. Stary opat sprowadził to do prostego zdania:
„Co było możliwe jeden raz, musi być możliwe zawsze”. I zakończył zaproszeniem: „Najlepiej będzie, gdy zostaniesz tutaj i u nas będziesz kontynuował swe poszukiwania”. Entuzjazm opata na nowo napełnił zapałem doktora Usui, który rozpoczął studia nad japońskimi przekładami buddyjskich pism. Gdy nie doszedł do żadnego efektu, nauczył się chińskiego i czytał Sutry w tym języku. Także i to wniosło niewiele nowego. Dlatego doktor Usui poświęcił się teraz studiowaniu pism tybetańskich. Warunkiem była znajomość sanskrytu, którego uczył się z ogromną pilnością. Prawdopodobnie wkrótce potem wyruszył do Indii Północnych, w Himalaje.

Interesujące wydaje się przy tym, że właśnie w ostatnim stuleciu pojawiły się pisemne świadectwa w języku tybetańskim, które poświadczają podróże niejakiego świętego Issy, o którym niektórzy uczeni w piśmie twierdzą, iż rozpoznają w nim Jezusa. Czy dr Usui odnalazł te świadectwa lub też zajmował się innymi pismami o cudownych uzdrowieniach - pozostanie tajemnicą. Na pewno wiemy jedynie, że dr Usui po zakończeniu swych studiów nad tybetańskimi wersjami Sutry Lotosa twierdził, iż odnalazł klucz do cudownych uzdrowień Chrystusa. Brakowało mu jedynie wtajemniczenia w sekret, który mógłby obudzić w nim te same siły i zdolności.

Po owym połowicznym sukcesie dr Usui zwrócił się ponownie do swego przyjaciela, starego opata Zeń. Czy mógłby udzielić mu wskazówek o tajemniczym przekazywaniu siły? Po wspólnej medytacji doszli zgodnie do wniosku, że dr Usui powinien udać się do Kuriyama, na świętą górę, około 30 km od Kioto. Tam, poszcząc, winien poddać się 21-dniowej medytacji, pewnego rodzaju poszukiwaniu wizji, jakie mają w zwyczaju także Indianie Ameryki Północnej. Nieco później dr Usui powędrował na górę. Na wschodniej stronie znalazł specjalne miejsce mocy, zebrał 21 kamyków, przy których pomocy miał odmierzać dni, i rozpoczął medytację. Upłynęło już 20 dni postu, zbliżał się świt dwudziestego pierwszego dnia. Była to noc z księżycem w nowiu, a więc ciemno choć oko wykol, a on ręką szukał po omacku ostatniego kamyka. Do tej pory nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Wiec dr Usui modlił się, by wreszcie otrzymać odpowiedź.

Na sklepieniu niebieskim pojawiła się iskra świetlna, która płynęła szybko do niego i w miarę zbliżania stawała się coraz większa. Dr Usui przestraszył się. Najchętniej wstałby i uciekł. Ale być może owa iskra świetlna była znakiem? Tyle lat wytrwał w swych poszukiwaniach, że nie mógł po prostu zrezygnować. Był przygotowany na wszystko, co miało się wydarzyć.
W tym momencie światło uderzyło w jego czoło. Dr Usui uznał, że już nie żyje. Przed jego oczami tańczyły miliony pęcherzyków świetlnych we wszystkich kolorach tęczy, zamieniały się stopniowo w białe kuleczki światła, z których każda nosiła w sobie złotą trójwymiarową literę alfabetu sanskryckiego. Powoli przepływały kolejno przed nim, tak że mógł łatwiej rozpoznać tkwiące w ich środku litery. Wreszcie poczuł, że zjawisko dobiegło końca. Kipiał wdzięcznością. Był już jasny dzień, kiedy zakończył się ten doskonały trans.
Teraz szybko do przyjaciela! Jakże pragnął z nim dzielić swe przeżycia. Był niesłychanie podniecony, najchętniej natychmiast porozmawiałby z opatem. A zatem biegł z góry szybkimi krokami, zdumiony, jak silny i odmłodzony czuł się teraz. I to po tak długim okresie postu!... - pierwszy „cud” tego osobliwego poranka.

W pośpiechu zawadził o kamień palcem nogi. Instynktownie ujął go w dłoń. Ku jego jeszcze większemu zdumieniu duża szarpana rana przestała krwawić po kilku minutach. Więcej, rana była całkowicie wyleczona!... - drugi „cud” tego ranka.
U podnóża góry przechodził koło typowej japońskiej budy - bufetu, zatrzymał się przy niej i zamówił pełne śniadanie. Kto zna reguły długiego poszczenia, wie oczywiście także o niebezpieczeństwie wynikającym z zakończenia go obfitym posiłkiem. Jest to właściwie niemożliwe. Właściciel budy myślał tak samo. Widział suknię mnicha, jego zmierzwioną, zaniedbaną brodę, więc rozpoznał, że dr Usui pościł i medytował na świętej górze. Dlatego zaproponował mu, by zadowolił się specjalnym bulionem. Ale dr Usui obstawał przy kompletnym śniadaniu i czerpał z misy obficie, a zaburzenia trawienne nie pojawiały się... - trzeci „cud” tego poranka. Gdy spożywał posiłek, jakiś mężczyzna opowiedział mu o bólu zębów swej wnuczki. Już od wielu dni jej dolna szczęka była silnie opuchnięta. Stary człowiek był bardzo ubogi, dentysta w Kioto nie był dla niego dostępny. Tym chętniej przyjął ofertę pomocy doktora Usui. Gdy ów przyłożył dłonie na policzki dziewczynki zdarzył się czwarty cud, gdyż ból i obrzęk zniknęły niemal w mgnieniu oka.

Przybywszy do klasztoru zobaczył się natychmiast z opatem, który cierpiał akurat na silny atak bólów artretycznych. Dr Usui, opowiadając mnichowi o swych przeżyciach, nakładał dłonie na bolące stawy a ból wyciszał się bardzo szybko. Stary opat nie mógł wyjść z podziwu. Dr Usui poprosił teraz o radę: co ma począć ze swą nowo uzyskaną zdolnością? Jak ją wykorzystać? Opat poradził mu, by nadal medytował. Dr Usui po wielu dyskusjach zdecydował jednak przenieść się do dzielnicy żebraków w Kioto, by tam czynić dobro. Pragnął uzdrawiać żebraków, wysyłać ich potem do świątyni, by otrzymali tam nowe imię i mogli powrócić do społeczeństwa. Natychmiast zabrał się do pracy. Uzdrawiał zarówno starych, jak młodych. Efekty były szybko widoczne. Wielu ludzi powróciło do zdrowia. Jednak po około siedmiu latach dr Usui zaczął spotykać ludzi, których twarze wydawały mu się znajome. Zwrócił uwagę zwłaszcza na pewnego mężczyznę i zapytał: - Czy ja cię czasem nie znam? - Tak, oczywiście - odpowiedział mężczyzna. - Byłem jednym z pierwszych, których wówczas uzdrowiłeś. Otrzymałem nowe imię, znalazłem pracę, a nawet ożeniłem się. Ale to wszystko było wyczerpujące. Nie radziłem sobie z odpowiedzialnością. O ileż łatwiej być żebrakiem.

Wkrótce dr Usui odkrył wiele przypadków tego rodzaju. Zapłakał z rozpaczy. Co zrobił źle? Gdzie tkwiła straszna omyłka? I pojął swe przeoczenie: zapomniał przekazać uzdrowionym poczucie odpowiedzialności. Nie pokazał im, co oznacza wdzięczność i jak bardzo jest ważna. Zrozumiał też, że nie wystarczy uzdrowić ciało, również duch potrzebuje uzdrowienia. Udzielał siły Reiki, lecz zamiast uzdrowienia potęgował tylko mentalność żebraczą, którą właściwie pragnął zabić. Dr Usui wyciągnął z tego wniosek, że terapia Reiki może być skuteczna tylko przy prawdziwej wymianie energii. W przeciwnym razie uzdrowienie nie jest możliwe. Ktoś coś otrzymał, musi więc za to coś dać. Gdy tego nie uczyni, życie jego traci na wartości.
Po doświadczeniu z dzielnicy żebraków, dr Usui ustanowił pięć reguł Reiki. Potem opuścił to miejsce i rozpoczął nauczanie w całej Japonii. Zrozumiał teraz także sens symboli, które ujrzał podczas swojej wizji na górze. Są one narzędziami wtajemniczenia, kluczem do własnej odpowiedzialnej troski o swój los i pomyślność. I tak pragnął ich odtąd używać: jako wzmacniaczy energii, które niczym laska podpierają kroki na drodze do zorganizowania własnego życia.
Po zrzuceniu starego balastu i zdefiniowaniu na nowo swych zadań, dr Usui poświęcił się szkoleniu nauczycieli Reiki, najczęściej młodych mężczyzn, którzy towarzyszyli mu w podróżach. Krótko przed śmiercią na przełomie wieków powierzył wreszcie doktorowi Chujiro Hayashi, emerytowanemu oficerowi marynarki, jednemu z najofiarniejszych uczniów, odpowiedzialność za podtrzymywanie tradycji Reiki. Dr Hayashi założył w Tokio klinikę Reiki.

W 1935 roku Hawayo Takata z Hawajów, młoda Amerykanka japońskiego pochodzenia, pojawiła się po raz pierwszy w klinice Reiki. Była ciężko chora. Cierpiała na szereg dolegliwości organicznych, ale także na uwarunkowany stanem depresji brak energii, który dokuczał jej od śmierci męża, zmarłego kilka lat wcześniej. Podczas odwiedzin u rodziców, którzy powrócili do Japonii, usłyszała głos swego zmarłego małżonka, ostrzegający ją przed planowaną operacją. Porozmawiała ze swym lekarzem, wyraziła swe wątpliwości i skierowana została przez niego do kliniki Reiki. Tam poddano ją terapii uwieńczonej pomyślnym skutkiem. Wkrótce była całkowicie wyleczona. Zrozumiałe zatem, że Reiki zrobiło na niej ogromne wrażenie. Była tak przekonana o jej skuteczności, iż zdecydowała, że sama pozna jej zasady. Istniał jednakże pewien problem. Reiki było do tej pory wyłącznie sprawą mężczyzn, co wówczas oznaczało, iż kobiety miały się trzymać od niej z daleka. Szczęście pani Takaty, że pochodziła z kraju barbarzyńców „Gajin”, i że była wystarczająco „niewrażliwa”, by nie zrezygnować zaraz po pierwszej odmowie. Jej wytrwałość została nagrodzona: otrzymała inicjacje pierwszego i drugiego stopnia. Potem wróciła do Stanów Zjednoczonych i rozpoczęła uzdrawianie przy pomocy Reiki. W 1938 roku dr Hayashi w towarzystwie córki odwiedził panią Takatę na Hawajach i przed powrotem do Japonii wyświecił ją na mistrzynię Reiki.

Jak każdy mistyk, także dr Hayashi potrafił widzieć przyszłość, rozpoznał zarysowującą się wojnę ze Stanami Zjednoczonymi i podjął własne przygotowania. Pani Takata, wrażliwa na jego troski, spontanicznie pojechała do Japonii, gdzie dr Hayashi ostrzegł ją przed nadchodzącą katastrofą. On wiedział już, jaka nastąpi hekatomba, ze Japonia zostanie prawie całkowicie zniszczona i wielu mężczyzn polegnie w walkach. Doradził wiec pani Takacie, jakie powinna przedsięwziąć środki w celu uchronienia ruchu Reiki. On sam nie miał zresztą absolutnie zamiaru zaciągać się do armii i uczestniczyć w okrucieństwach wojny. Zamiast tego pragnął przejść w inną formę istnienia. Już to postanowił. I nadszedł dzień w końcu lat trzydziestych, gdy doktor Hayashi, odziany w uroczystą szatę, w obecności wybranych przyjaciół w pełni świadomie opuścił swe ciało. Pani Takata pozostała w Japonii jeszcze tylko na krótko, by pomóc przy uroczystościach pogrzebowych, a potem wróciła na Hawaje, gdzie szczęśliwym trafem uniknęła podczas II wojny światowej internowania Amerykanów japońskiego pochodzenia. Tej odważnej, drobnej kobiecie udało się także w okresie powojennym, podczas tzw. ery McCarthy’ego, przekazywać Reiki, co było nie lada sukcesem wobec umysłowego ograniczenia owych lat, stanowiących w historii Ameryki ciemną plamę.

W latach siedemdziesiątych pani Takata poświęciła się wreszcie szkoleniu następców. Aż do swej śmierci w grudniu 1980 wykształciła 21 nauczycieli Reiki. Dziś jest ich już znacznie więcej, ponad 200. Nauczają oni na całym świecie.
Gdy przekazuję siłę Reiki, mam przed sobą jasny cel:
pragnę pomóc moim uczennicom i uczniom, by „zestroili” swe ciało fizyczne z subtelnym i dotarli tą drogą do wyższych poziomów świadomości. Ma to daleko idące konsekwencje, gdyż im bardziej ludzie będą starali się podnieść ludzkość na stopień wyższej i rozleglejszej świadomości, tym większe stają się nasze szansę, że Ziemia jako całość znajdzie drogę do innej, wyższej formy. Wtajemniczenie pojedynczych ludzi może inaczej „nastroić” cały świat.
                                                                                                                                                                                                                                                                                       dr Paula Horan 




Obecnie mamy REIKI nauczane w wielu systemach i różnych formach i nawet nazwach.
Każdy z nauczycieli oczywiście zapewnia, że jego system jest najlepszy i najbliższy oryginalnemu REIKI Usui.
To zjawisko jest niestety znakiem czasów w jakich żyjemy.
Globalizacja, niekontrolowany przepływ informacji, problemy cywilizacyjne itp. nie sprzyjają PRAWDZIE, CZYSTOŚCI DUCHOWEJ czy HARMONI człowieka w takim środowisku.
To globalne zamieszanie z pewnością odbija się na obecnej kondycji REIKI w świecie.
Niemniej jednak uważam, że REIKI oprze się NEW AGOWEMU tyglowi i przetrwa w swej pierwotnej formie.
Formie wolnej od religii, doktryn, nakazów i manipulacji wszem obecnym dookoła nas.
Przetrwa by mogło służyć dalej ludziom chcącym się rozwijać.
Przetrwa i pomoże nam sprawić by życie NASZE stawało się każdego dnia cenniejsze i cudowniejsze w każdym aspekcie.
By przede wszystkim miało głębszy DUCHOWY WYMIAR I SENS.
REIKI

 
 Piotr Borkowski - Londyn  tel. +447727201585 -  pbsoft1976@gmail.com
Tworzenie stron WWW - Kreator stron internetowych